Oda do siostry. Którą zgubiłam.

czwartek, listopada 24, 2016 Kasia na Rozdrożach 11 Comments




Dokładnie 22 lata temu, na krótko przed Bożym Narodzeniem, rodzice postawili mi TO pytanie: Co byś wolała? Braciszka czy siostrzyczkę?


Pieska, brzmiała moja odpowiedź. W tym jednym słowie udało mi się zawrzeć całą niechęć do małych, rozwrzeszczanych bachorków, płci obojętnej, skupiających na sobie całą uwagę, miłość i energię otoczenia. 
Niestety, mimo intensywnego trzymania kciuków, na świecie pojawiło się dziecko, zamiast puchatej, słodkiej kulki. Nasze początki opierały się raczej na uprzejmym zainteresowaniu, aby płynnie przejść w zniecierpliwienie czy niezrozumienie. Dopiero gdy dziecko stało się nastolatkiem, zostało całym moim światem. Możliwe, że moja emigracja przez Niemcy do Szwajcarii sprawiła, że nasza wieź stała się niesamowicie silna. I wyjątkowa. Zresztą, nic w tym dziwnego, już dawno odkryłam, że mnie najlepiej (i najłatwiej!) jest kochać z daleka. 

Philipp zawsze się wkurza, gdy mówię do niej z pozycji Pani Matki. No ale przynajmniej jestem fajną matką ;) I chociaż moje maleństwo mogłoby już nawet legalnie wypić piwo w USA, a i mi zdarzyło się postawić jej mojito grande (xxl!) to moim maleństwem pozostanie już chyba na zawsze. Taka klątwa, przekleństwo albo i błogosławieństwo młodszego rodzeństwa. 

Faktem jest, że moje maleństwo jest jednym z najwspanialszych towarzyszy podróży. Już jako gorąca piętnastka, zamiast wymykać sie na imprezy, wolała wybrać sie do mnie nad Bodeńskie. Albo nad Lago Maggiore. Nad Morze Śródziemne. Do Londynu. I bez różnicy, czy padał deszcz albo żar lal się z nieba i rozpuszczał nasze zwoje w 40 stopniach w cieniu. NIGDY nie usłyszałam słowa narzekania. Że trzeba gdzieś sie wspiąć, zmarznąć, poczekać cały dzień na porządny posiłek. Że boli spalona na słońcu skóra, że palec krwawi jak głupi, a paznokieć już pisze list pożegnalny. I że tym razem nie uda się zrobić wszystkiego, na co miałaby ochotę. Albo, że musi zająć się sobą, bo ja pracuję. 



Aż wstyd się przyznać, że zdarzyło mi się wyjechać gdzieś z kumplami, którzy od rana do nocy na wszystko kręcili nosem. Z przyjaciółkami, które wariowały, gdy tylko opuściły swoją strefę komfortu. Z Philippem, który... żartuję, na szczęście wyjazdy z nim są zawsze satysfakcjonujące. A jeśli już uda nam się wyjechać w trójkącie - jestem w niebie. Wtedy jest czas na głupie piosenki, wymyślane w samo południe i nocne wypady w piżamie na lody. I spanie na dworcach. I wszystko inne.

Ale, żeby tytułowi stało się zadość - zgubiłam siostrę. W środku nocy (jej pierwszej w tym mieście) w Londynie , w chaosie spowodowanym strajkiem metra pobiegła do ostatniego pociągu tego dnia, który teoretycznie miał zawieźć nas na koniec świata, czyli do Sylwii, u której nocowałyśmy. Pobiegła tak, jak 10 lat młodsza niepaląca siostra może biec i zostawiła mnie na peronie żywo gestykulującą i pokazującą jej, dzięki właśnie odkrytej umiejętności - językowi migowemu, żeby wysiadła na kolejnym przystanku. Tyle, że nie był to przystanek, na który trafiłam ja. I mimo, że rano bateria jej telefonu była pełna, a ja wieczorem zapobiegawczo wcisnęłam jej w dłoń tzw. powerbanka, by mogła podładować komórkę w drodze... komórka była głucha. Oznaczało to jedno. Zgubiłam siostrę. Zgubiłam siostrę bez grosza przy duszy i adresu koleżanki, u której się zatrzymałyśmy. Tak oto spełniłam swoje marzenie z dzieciństwa o wożeniu się po mieście londyńskimi taksówkami. Moje wrodzone dusigrostwo nie pozwoliło mi spełnić tego marzenia wcześniej i w nieco przyjemniejszych okolicznościach. Moja odyseja przez Londyn trwała coraz dłużej, kosztowała coraz więcej, angażowała coraz więcej zaniepokojonych obywateli i nie przynosiła żadnego rezultatu. Telefon milczał i nikt nie widział mojego maleństwa. 

W tej sytuacji nie pozostawało mi nic innego niż postawienie całej londyńskiej policji na nogi i wysłanie wszystkich dostępnych funkcjonariuszy na poszukiwania. Stojąc pod komisariatem odpaliłam ostatniego papierosa i wykręciłam jej numer po raz ostatni. I stał się cud! 

Czego nauczyła mnie ta historia? Wożenie się londyńskimi taksówkami po nocach wcale nie jest takie fajne.

Czego nauczyła ją ta historia? Angielski nie jest wcale trudny, gdy w końcu uda się przełamać strach przed mówieniem. Intuicja jest dobrym doradcą, jeśli musisz poprosić obcych ludzi o pomoc, choćby, żeby pozwolili ci podładować telefon. I pożyczyli kasę na taksówkę. I poczęstowali herbatą na skołowane nerwy. 





Przeczytaj również

11 komentarzy:

  1. Najlepiej i najłatwiej jest kochać z daleka - coś o tym wiem. Między mną a bracholem, zwanym przeze mnie pieszczotliwie Kubalińskim są 3 lata różnicy i za dzieciaka nie dogadywaliśmy się za bardzo. Teraz gdy oboje już kilka siwych włosów mamy i dzielą nas setki kilometrów nasza więź sie umacnia. Whatsup, skype czy fb- rozmowy ciągną się nez końca. Czasem bywają to monologi w wykonaniu Kubalińskiego, ale nie przerywam i daję mu się wygadać. Nawet dzisiaj, tuż przed lekturą tej wspaniałej opowieści, omawialiśmy nasze zwyczajne problemy i planowaliśmy świąteczne spotkanie.

    Wciągająca opowieść Kasieńko, no i te foty!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo z daleka widzi sie, co sie stracilo ;) Fajnie, ze teraz sie dogadujecie i spedzacie wspolnie czas, chociazby przy skajpowych monologach :))

      Dziekuje pieknie za komplement, mam nadzieje, ze to krok w dobrym kierunku i sie w koncu rozkrece!

      Usuń
  2. Ciężko skomentować wpis o sobie, bo przecież nie napiszę, że cudowną masz siostrę :D

    Wzruszyłam się, kocham Cię!

    PS Z perspektywy czasu - fajnie było się zgubić :DD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisz lepiej, ze ty masz cudowna siostre :D
      Tez cie kocham maluchu!
      I wez mi sie juz nie gub, jak fajnie by nie bylo

      Usuń
  3. A żebyś wiedziała, mnie też jest dużo łatwiej kochać z daleka. Z moimi rodzicami często się kłóciłam, a teraz od dwóch lat miłość rodzinna kwitnie. Może to oznacza tylko, że nadchodzi taki czas [i prawo dżungli też tak mówi], że należy odejść z domu rodzinnego. Bo nasze życiorysy już się różnią.
    Historie z życia wzięte są najlepsze. Spodobało mi się to, jak sobie poradziłyście za pomocą języka migowego, chociaż to wcale nie rozwiązało sprawy, ale nie ważne, fajne Wy dwie jesteście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No prosze, wiec mamy troche wspolnego :)
      Masz racje, tez jestem zdania, ze kiedys przychodzi czas na wyfruniecie z gniazda :)
      Dzieki :*

      Usuń
  4. a ja się odniosę do siostry jako kompana podróży. Mnie nie udało się jeszcze spotkać osoby (poza Wojtalińskim)z którą umiałabym przemierzać świat czując się w pełni komfortowo. Zgrzyty, kręcenie nosem i różne oczekiwania, mimo że miały być jednakowe... Kompan podróży z którym można porozumieć się bez słów to skarb prawdziwy. Jesteś szczęściarą mając taką siostrę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny blog! Uwielbiam ten optymizm i radość wynikającą z postów. :)) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niezwykle interesujący wpis! Bez dwóch zdań.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, zanim pobiegniesz dalej, pozostaw po sobie komentarz. Pozwól nam porozmawiać, inaczej ten wpis zostanie zwykłym monologiem. A mi zależy na Twojej opinii!