Pierwszy dzień w raju - poznajemy Zanzibar

poniedziałek, marca 07, 2016 Kasia na Rozdrożach 12 Comments


A gdzie jest twój mąż? Zapytał nasz kierowca Mohammed, gdy po wytargowaniu ceny przejazdu wsiadłyśmy do jego taksówki. Aż chciałoby się powiedzieć: welcome to Africa.

Welcome to Africa!


Było jeszcze zupełnie ciemno, gdy wjechaliśmy do Zanzibar City – stolicy wyspy. Mimo wczesnej pory na ulicach były tłumy. Tłumy idące pieszo, siedzące w samochodach, na skuterach, w lokalnych środkach transportu zwanych dala-dala. Czy to miasto nigdy nie śpi? Spytałyśmy. Nic z tych rzeczy, było już po 5, czyli od ponad godziny po pierwszych modłach – najwyższa pora na dotarcie do pracy, otworzenie sklepów, knajpek, urzędów, banków, normalne życie po prostu. No tak, w końcu Zanzibar to wyspa w ogromnej większości muzułmańska (85% ludności, w porównaniu do sytuacji fifty-fifty na stałym lądzie tanzańskim), więc rytm życia wyznacza tu celebrowana 5 razy dziennie modlitwa.

Mężczyzna w drodze do pracy

Po krótkiej podróży (ups, samochody jeżdżą złą stroną drogi! No tak, angielscy kolonialiści musieli namieszać), dotarłyśmy do placu targowego, Market of Mwanakwerekwe, w Zanzibar City. Mohammed nie rzucił nas jednak na pożarcie (lwom) mieszczanom, tylko zabrał do bankomatu, gdy wpadłyśmy na pomysł, że koniecznie musimy wypłacić tanzańskie szylingi zanim wybierzemy się w dalszą podróż. Zaraz po tym znalazł nasze dala-dala i oddał nas w ręce kierowcy. 

W wnętrzu nieszczęsnego dala-dala

To był przedsmak tego, co przyświecało naszemu całemu pobytowi na Zanzibarze. Znacie może tę zabawę, gdy stojąc odwróceni plecami do kogoś, „rzucacie się” w jego ramiona? Od pierwszego dnia musiałyśmy zacząć ufać obcym i dziwy nad dziwami – nikt z nich nas nie upuścił, chociaż niektórym udało się lekko zirytować ;)

No nic, jedziemy dalej!

Drugi, obok minibusów, rodzaj dala-dala

A raczej zaraz pojedziemy. Za 5 minut. Co z tego, ze z 5 minut zrobi się godzina? Pole pole (spokojnie), jesteś na Zanzibarze. I nic to, ze w samolocie nie spałam ani przez chwilę i głowa mi pękała, a nasze dala-dala waliło kurzym (mam nadzieję) moczem, a z głośników grzmiało 100 decybeli reklam gorszych niż nasze polskie maści na hemoroidy na przemian z modłami. Nic to, pole pole, jesteś na Zanzibarze.

Przydrożny sklepik

Po mniej więcej półtorej godziny pełnej wyżej wspomnianych atrakcji (nie wiem naprawdę za jakie grzechy – kolejne jazdy dala-dala to była już sama radość: zapachowo, akustycznie i nie tylko), dotarłyśmy na miejsce. Na miejsce to jednak trochę za dużo powiedziane. Dotarłyśmy do wioski zwanej Kizimkazi znajdującej się na końcu świata, czyli na południu wyspy. Zła wiadomość: nasza logde usytuowana jest kawałek za końcem świata. I to dobry kawałek, o czym wcześniej nie wiedziałyśmy, no bo kto by się drobiazgami przejmował?

Kizimkazi

Więc w drogę. Ogromną plażą utworzoną przez odpływ, w długich ciuchach, każda z dwoma plecakami i smętnie zwieszającymi się z nich nikomu niepotrzebnymi kurtkami, krok za krokiem szłyśmy w stronę obiecanej krainy. Piejąc z zachwytu nad morzem, którego akurat nie było (odpływ), mnóstwem różnokolorowych krabów, wyjąc prawie ze zmęczenia (ja) i wyciem tym próbując (znowu ja) odgonić chłopaków ze wsi, którzy na serio byli zdania, że koniecznie, ale to koniecznie, potrzebujemy teraz kogoś, kto sprzeda nam wypad na podziwianie delfinów, a nie kogoś, kto poniesie plecaki.

Rajska plaża w Kizimkazi

W końcu dotarłyśmy. Może nie do celu, ale do małej parceli należącej do Sary, Omara i ich córki Diany, która skradła nasze serca. Sara powitała nas uśmiechem i dobrym słowem, 

Diana i Omi w Stone Town, starym mieście stolicy wyspy

Omi wsadził w samochód i po krótkiej konwersacji, podczas której oznajmił perfekcyjnym szwajcarskim-niemieckim, że również pracuje w Zurychu, dotarłyśmy do Promised Land Lodge. A tam, popijając świeżo wyciśnięty sok z egzotycznych owoców, usłyszałyśmy wypowiedziane aksamitnym głosem, w akompaniamencie płynących z głośników love songs te słowa: witajcie w raju, który będzie waszym domem na następne dni.

Zachód słońca w naszym obiecanym raju


Albo coś podobnego, w sumie to nieważne. Dużo ważniejsze jest to, że ten aksamitny głos zdołał zakręcić jednej z nas w głowie… Ale to już w drugim odcinku! 

Aga i Malik - miłośnik romantycznych piosenek


Przeczytaj również

12 komentarzy:

  1. Nie są to zupełnie moje klimaty, ale poczytać lubię:) Zanzibar ma w sumie takie skrajne opinie. Mam znajomych, którzy byli zachwyceni pobytem, a mam i takich którym niespecjalnie się podobało, wręcz trochę się tam nudzili. Najlepiej jednak pojechać i wyrobić sobie swoje zdanie.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czemu nie Twoje? Przez opinie znajomych?
      Nie wiem szczerze mowiac, jak mozna sie w nowym miejscu nudzic, tylko nowych miejsc do zobaczenia, historii do uslyszenia, smakow do sprobowania - chociaz sama wiem, ze rozne typy chodza po swiecie ;)
      Ja bylam zachwycona i chcialabym wrocic tak szybko, jak to mozliwe.

      Usuń
    2. Mnie specjalnie tam nie ciągnie, ale wszystko może się zmienić. Zdecydowanie dobrze czuję się w Europie, jeszcze tyle tu do zobaczenia:)
      A znajomi mówią, że jak lecisz na zorganizowaną, to wsadzą Cię do hotelu, i tylko plaża i plaża, bo tak zwiedzać samemu, gdzieś dalej to trochę strach. Jak chcesz rybki pooglądać to łoją na taką kasę, że szok i tak na każdym kroku. No oni też preferują Europę, a to była wylosowana nagroda no to wiadomo...:)

      Usuń
    3. Ja tez mam jeszcze duzo do zobaczenia w Europie, ale ciagnie mnie w szeroki swiat. Zwlaszcza, ze taka podroz to nie tylko widoki, a poznawanie kultury, kuchni itd.
      Jestem przeciwniczka takich zorganizowanych wyjazdow, tak naprawde "gdzies dalej" nie jest trudniej niz w Europie, czasem nawet o wiele latwiej. Trzeba po prostu poczytac troche na temat zasad tam panujacych (rowniez bezpieczenstwa), poinformowac sie w sprawie wizy/szczepien/kasy i juz.

      Usuń
  2. Ciesze się niezmiernie z tego, że piszesz opowieść o naszej podróży!!!! Buzioli tysiące za to!
    O muchach nie będę pisać, ale dala-dala miało dla mnie zapach ryb ;)
    Było fantastycznie! Zanzibar jest boski! Jest i piękna Diana! Booosze jak ja tęsknie za tym "pole pole"!
    Fotki pierwsza klasa pani fotoreporter! Już nie mogę doczekać się kolejnych części opowieści i to nie ze względu na to, że będzie i o mnie ;)

    Maisha Marefu! :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisze, pisze, bo ktos musi :D
      Zartuje oczywiscie, piekne wspomnienia wracaja co chwile! Chcialabym juz tam wrocic!
      Tez tesknie za pole pole, ale i za tysiacem innych rzeczy... do kolejnego wpisu!

      Usuń
  3. Wspaniałe zdjęcia, Zanzibar to miejsce warte odwiedzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje! Bedzie ich jeszcze duzo wiecej ;)
      I zgadzam sie calkowicie, Zanzibar trzeba odwiedzic.

      Usuń
  4. Bajkowa przygoda, tylko czekać dalszych opowieści. Intryguje mnie Afryka, ale boję się, że mogłabym nie wytrzymać klimatu. Już w Szwajcarii lato prawie mnie zabiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Czarownico, dobre wiadomosci! Na Zanzibarze jest caly rok 30 stopni, a wilgotnosc powietrza nie jest wysoka. Jest o wiele przyjemniej niz latem w Andaluzji...
      Naprawde klimat byl idealny!

      Usuń
    2. Chociaz musze dodac, ze w wioskach na wybrzezu, w Stone Town, chociaz tez nad sama woda, bylo duszno i ble. No ale nie po to sie tam leci, zeby siedziec w miescie ;)

      Usuń
  5. Hehe zazdroszczę Wam pobytu w tak cudownym miejscu :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, zanim pobiegniesz dalej, pozostaw po sobie komentarz. Pozwól nam porozmawiać, inaczej ten wpis zostanie zwykłym monologiem. A mi zależy na Twojej opinii!