Londyn w pigułce cz. 2
Jak pewnie zauważyliście, London nas zafascynował. Nadszedł jednak czas, żeby porzucić te deszczowo-wietrzne klimaty i zacząć odprawiać taniec do boga słońca. Inaczej czarno to widzę. Dlatego ten wpis, druga część naszej relacji, będzie wpisem ostatnim w tym temacie. Miłego czytania.
Niedzielny poranek przywitał nas pełnym słońcem i ciepłym wietrzykiem. Złapałam okulary słoneczne oraz japonki i pobiegłam na przystanek autobusowy. Tam, jak rasowy londyńczyk, zamachałam na autobus, który inaczej by się nie zatrzymał i w jego wnętrzu ponarzekałam z kierowca na rażące słońce, które nie dość, że oślepia w czasie jazdy, to jeszcze sprawia, że człowiek prawie się topi z gorąca.
Ok., może trochę przedobrzyłam. Jeśli mam być zupełnie szczera, to lało jak z cebra. Wzięłam kalosze, kurtkę z kapturem i poczłapałam na przystanek. (Nawet pofantazjować człowiek nie może). Po wyjściu z autobusu kolejny raz zrezygnowaliśmy z przejażdżki stateczkiem po Tamizie i udaliśmy się do metra. Pierwszym punktem programu było muzeum historii naturalnej – Natural History Museum. Wykopaliska, skarby ziemi, dinozaury, czyli to, co Kasia lubi najbardziej ;)
Kolejny punkt programu to Camden, „alternatywna” dzielnica Londynu. Jak dla mnie znowu, turystyczna szopka, ale pewnie sama jestem sobie winna, że wybrałam się tam w niedzielne przedpołudnie, a nie w piątkowy wieczór.
No cóż, dalej do Holly Village. Dziecinnie proste. Aaaale. Najpierw trzeba wydostać się z Camden, prawda? Przemoczeni do granic możliwości, udajemy się w stronę stacji metra, z której wcześniej wysiadaliśmy, a tam: „stacja zamknięta dla wsiadających”. Dziwne? Nie, to zwykła niedziela w Londynie.
Po mniej więcej dwóch godzinach i dziesięciu kilometrach w nogach, znaleźliśmy się na stacji metra, z której dojechalibyśmy do Holly Village. Dojechalibyśmy, gdyby to nie była niedziela, bo w niedzielę metro tam nie jeździ. No cóż.
Szczęśliwym trafem byliśmy właśnie na King´s Cross Station, dlatego zdecydowaliśmy się na własne oczy zobaczyć Peron 9 i ¾ znany z Harrego Pottera.
Aaa tak. Jeśli odczuwacie nieodpartą potrzebę zrobienia sobie zdjęcia z okularami i szalikiem Pottera (nie zapominajmy o klatce z białą sową), nie możecie nie odwiedzić tej stacji. W innym przypadku… nic się nie stanie, jeśli ominiecie ten punkt programu.
Holly Village odpadła, dlatego postanowiliśmy udać się w okolice Brick Lane, aby zjeść coś z pakistańskiej czy indyjskiej kuchni (stanęło na pierwszej), poczuć klimat prawdziwej alternatywnej dzielnicy i nasycić oczy pracami Banksy`ego, które jak każdy wie, znaleźć można na każdym kroku na Brick Lane i całym Shoredich.
Poniedziałkowy poranek (niech będzie, przedpołudnie) spędziliśmy na Borough Market, rynku oferującym świeże owoce i warzywa, a także lokalne specjały w samym sercu Londynu (zaraz obok stacji London Bridge). Na pewno jeszcze wrócimy, ale tym razem miedzy czwartkiem a sobotą, bo tylko w te dni otwarty jest cały market.
Po pożywieniu się angielskim „pie”, udaliśmy się na Old Street, bo zostaliśmy zapewnieni, że tam, zaraz przy wyjściu z metra, nie-do-prze-ga-pie-nia!, znajduje się jedna z prac Banksy´ego. Bez komentarza (komentarz znajduje się w oddzielnym poście, pt. Pieprz się, Banksy).
Kolejny punkt programu to Holly Village i Highgate Cemetery – neogotycka bajka, o której mogliście przeczytać tutaj.
Poniedziałkowy wieczór z kolei to wizyta w jednym z londyńskich teatrów, a dokładnie St. Martin´s Theater. Przybytek ten, od ponad 60 lat wystawia jedna, jedyna sztukę – „Pułapkę na myszy” Agathy Christie. Wielkie kino! (I mówię to nie tylko dlatego, iż Agatkę wielbię ponad wszystko).
Podsumowanie? Ja chcę z powrotem!!
Piękne zdjęcia i jak dokładnie opisane :) Komuś kto pierwszy raz wybiera się do Londynu twój post będzie fajna wskazówką :)
OdpowiedzUsuńHahah, taki byl plan :)
Usuńszczerze nienawidzę weekendowych zawieszek londyńskiego metra :)
OdpowiedzUsuńSobota byla normalnie, ale niedziela?
UsuńJesli mialabym zaplanowac komus wypad do Londynu, to przy niedzieli staloby: idz do najblizszej knajpy i pij az do poniedzialku ;)
Wiem, ja kiedyś pisałam, że w niedzielę trase którą metrem pokonuje się 15min, jechałam autobusem godzinę i spóźniłam się na bus na lotnisko :]
UsuńO rany. I jak sobie poradzilas?? Zdazylas mimo tego na samolot?
UsuńKasiu jak widać lekko nie było, ale i tak z chęcią się tam wybiorę. Utrudnieniem jest ta komunikacja w weekendy. Gdyby nie to, byłoby o wiele przyjemniej.
OdpowiedzUsuńLekko nie bylo, bo my sobie mordercze tempo narzucilismy, ale warto bylo :))
UsuńWiesz, ta komunikacja to tylko w niedziele swiruje (nie cala, ale metro), dlatego jesli nie planuje sie dalekich wypraw na ten dzien to wszystko jest ok :))
te schody prosto do wnętrza planety - świetne ;) i jestem ciekawa, czy skosztowałaś fasolek wszystkich smaków, jak już wsiadłaś na peronie 9 i 3/4 ;)
OdpowiedzUsuńTez mi sie podobaly :))
UsuńA glupich fasolek nie sprobowalam, bo nie bylo glupich fasolek! Byla tylko pani, ktora nakladala Ci szalik i okulary i pstrykala zdjecie ;)
Uwielbiam podróżowac z Tobą
OdpowiedzUsuńchcę jeszcze jeszcze :)
Sadycho! Chcesz, zebym jeszcze wiecej zmarzla, zmokla i nie-wiadomo-co? Nie ma mowy, zostaje w domu do lata ;)
UsuńLondyn kojarzy mi się z chaosem, ale takim w którym tkwi metoda. Bardzo energetyczne miasto, które już po zdjęciach przyprawia o oczopląs.
OdpowiedzUsuńMasz racje, zdaje sie, ze to miasto pulsuje i zmusza nas do biegu. Szybciej i szybciej, zeby tylko niczego nie przegapic!
UsuńTo ja bym chyba jednak się wybrała na ten peron 9 i 3/4 i pyknęłam bym sobie jedną fotkię ;)
OdpowiedzUsuńJa tylko pyknelam fotke pykajacym i poszlam sobie obrazona, ze nie wygladalo to tak jak w filmie ;)
UsuńKasieńko, czytam Twe londyńskie posty i czuję zadyszkę...ale w tym mieście inaczej się nie da! :DD
OdpowiedzUsuńCzujesz dobrze! Ale tez masz racje, ze inaczej sie nie da, no chyyyba, ze ma sie dwa lata na jego poznanie, wtedy moznaby troche zwolnic :)
UsuńWow, a ja zawsze myślałam, że Londyn jest szarym miastem:) Twoje zdjęcia całkowicie zmieniają moje wyobrażenie o tym mieście. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze udalo mi sie zmienic Twoje wyobrazenie o tym miescie :))
UsuńKasiu, uwielbiam Twoje historie, zwlaszcza, gdy piszesz o moich ulubionych miejscach ;-)
OdpowiedzUsuńTo chyba najlepszy komplement, jaki mozna dostac :)
UsuńKasiu,
OdpowiedzUsuńdzięki Tobie i ja wróciłam do Londynu. Niech sobie wszyscy mówią co chcą. Kocham Londyn, kocham Anglię razem z jej deszczem i powoli zbieram się do tego żeby choć na trochę tam wrócić.Choć żeby było śmieszniej zwykle "przynoszę" na wyspę słońce i ciepło :P
Moni, rozumiem w zupelnosci, bo tez sie zakochalam. Tylko ta pogoda troche mnie wymeczyla, ale nawet kataru nie zlapalam ;)
UsuńKurcze, gdybym jednak wiedziala, ze Ty taka szczesliwa, to bym Cie na sile z nami zabrala :D
No to następnym razem trzeba się wybrać razem :P
UsuńKoniecznie! :))
UsuńLondyn, moja miłość! :) zdecydowanie muszę poświęcić mu więcej wpisów u siebie, bo nie ładnie tak zaniedbywać ukochane miasto :):)
OdpowiedzUsuń