Trzy lata i jeden dzień
Wychodząc z domu, nigdy nie wiemy, co może się przydarzyć albo kogo spotkamy na swojej drodze. Każdy dzień przynosi coś nowego. Pewien zimny, listopadowy wieczór przed kilkoma dniami przyniósł na przykład bardzo interesującą znajomość. Kale i Matthias już z daleka wyglądali interesująco. Poskręcany kij, tobołek, kominiarski kapelusz i sztruksowe dzwony – to nie karnawałowe przebranie, a ich strój, z którym nie rozstaną się jeszcze przez kilka lat. Kale i Matthias należą bowiem do Wędrujących Czeladników, czym kultywują tradycję niemieckojęzycznych krajów, zapoczątkowaną w mrocznym średniowieczu.
Aż do tego wieczoru uważałam, że to tradycja, która dawno wymarła, a opowieści o tzw. wędrownych latach można włożyć między bajki o smokach i królewnach. Jakże się myliłam!
Chociaż od XIX wieku nie ma już obowiązku „wędrówki”, niektórzy rzemieślnicy
po zakończeniu nauki decydują się na jej odbycie. Powody są różne, jedni chcą kultywować
starą tradycję, inni poznać kawałek świata, jeszcze inni zdobyć doświadczenie i
sprawdzić, do czego są zdolni.
Wybierający się na wędrówkę muszą przestrzegać wielu reguł, spisanych nawet
w kodeksach cechów. Chyba najważniejsza zasada mówi, iż taka wyprawa powinna trwać
co najmniej 3 lata i jeden dzień, niektórzy decydują się nawet na jeszcze dłuższy
okres czasu. Wędrujący czeladnik musi na własną rękę szukać pracy, noclegu i
transportu – nie może jednak za nic płacić. Czasem śpi na ławce, czasem na
statku, a czasem nawet w hotelu, jeśli trafi na miły personel. Pracuje w
zawodzie, jako stolarz, cieśla, czy budowlaniec; oczywiście, jeśli znajdzie się
dla niego miejsce. Pracuje i po góra trzech miesiącach idzie dalej, bo jego
pobyt w jednym miejscu nie może tego okresu przekroczyć. Dokąd pojdzie,
decyduje sam, jednak mapa, na której zaznaczony jest okrąg o średnicy 50 km, podpowiada, w co najmniej jakiej odległości powinien
się trzymać od domu.
Taki wędrownik nie ma domu ani dziewczyny, nie może widywać się z rodzina,
ani używać komórki. Może za to zdobyć doświadczenie i przeżycia, których nikt
mu nie odbierze.
A Wy? Wybralibyście
się na taka „wędrówkę”? J
PS. Wszystkie zdjęcia
pochodzą z Internetu
Ciary mnie przeszły!
OdpowiedzUsuńI moja pierwsza myśl, że to jest takie... mormońskie!
Mormonskie mowisz? Czy ja wiem ;)
UsuńNo taka pierwsza myśl, zanim człek się w to wgryzie :)
UsuńOpowiedziałam wczoraj M. o nich, też miał ciary :)
Hhaha, nie masz pojecia, ile razy w ciagu tego spotkania wypowiadzialam slowo: niesamowite :)
UsuńChyba obie musimy popracować nad naszym zasobem słownictwa: jedna "ciary", a druga "niesamowite" ;D
UsuńNo bes kitu ;)
Usuńjejku jaki kapitalny pomysł :)
OdpowiedzUsuńWybralabys sie? ;))
Usuńmoże jakiś czas temu tak, ale odkąd mam dziecko nie :)
OdpowiedzUsuńNo tak, troche ciezko z dzieckiem na ramieniu zebrac o kolacje ;)
Usuńkurcze, niesamowite, ja bym oczywiście nie poszła, bo jestem niestety francuski piesek, ale podziwiam takich ludzi... cudowne;)
OdpowiedzUsuńHahah, francuski piesku :)
UsuńTez podziwiam, ale chyba tez bym sie nie zdecydowala ;)
Magda, ubawiłaś mnie swoją autoironią, nie każdego na taką stać! :DDD
UsuńSuper!
trzeba umieć spojrzeć prawdzie w oczy haha:)
UsuńWyglądają świetnie!
OdpowiedzUsuńO nie....ja bym nie poszła :)
No czemu? Kijka bys sobie wystrugala :):)
UsuńNiezwykłe. To dowód,że są jeszcze rzeczy na tym świecie, o których nie śniło się filozofom:)Fantastyczna sprawa!
OdpowiedzUsuńNiesamowite, prawda? Nie uwierzylabym, gdybym nie widziala albo nie mogla tego np w necie sprawdzic :)
UsuńMasz rację - niesamowite! Że jeszcze tam gdzieś są tacy ludzie... Aż ciężko uwierzyć!
OdpowiedzUsuńHmmm, jeśli chodzi o taką podróż, ale tylko pod względem zwiedzania pięknych miejsc - to bardzo bym chciała...
Ale musiałabym długo, bardzo długo, bardzo ale to bardzo się nad tym zastanowić... no i pewnie coś by się tam wynalazło na nie.
No i na pewno takie ubranie nie wchodzi w grę!
A wlasnorecznie wystrugany kijek? ;);)
UsuńKurczem tez nie moglam uwierzyc, taki powrot do przeszlosci!
A co do Twojego pomyslu, tez bym tak popodrozowala :))