Liechtenstein, czyli najbogatsze państwo świata
Wciśnięte między
Szwajcarię i Austrię, schowane wśród Alp, można je przeoczyć, jeśli się go nie
szuka. Aż mnie świerzbią palce, żeby napisać, że to najmniejsze państwo świata,
jednak nie byłoby to prawda. Chociaż bardzo, ale to bardzo, nie potrafię w to
uwierzyć, istnieje jeszcze 5 innych, mniejszych państw. Niesamowite, prawda?
Jadąc w stronę Liechtenstein łatwo można się pogubić w temacie geografii politycznej, zły zjazd na rondzie i już stoimy pod austriackim przejściem granicznym. Wracamy i dalej jedziemy po Szwajcarii, mijając znaki drogowe zapraszające nas do zjazdu w stronę Niemiec, czy znowu Austrii. My jednak wypatrujemy tylko dwóch literek – FL, oznaczających księstwo Liechtenstein (Fürstentum Liechtenstein). I w końcu jest! Zjeżdżamy z autostrady i nagle… jesteśmy w Vaduz, stolicy państwa. Tak po prostu, bez pompy, bez przejścia granicznego, nawet tablicę informacyjną przeoczyłyśmy. Chcemy najpierw się rozejrzeć, poznać okolice, jedziemy więc przed siebie. Tu uniwersytet, tu McDonald´s, a tu upss… nagle znajdujemy się w sąsiedniej gminie, Triesen (jednej z jedenastu), po przejechaniu może 2 kilometrów? Wow. No nic, wracamy. W końcu dzisiaj sobota, 28 września, pora na odbywający się raz w miesiącu rynek wiejski (Bauernmarkt). W wyobraźni widzę te małe, wąskie uliczki w cieniu Alp, stoły zastawione dyniami, skrzyniami pełnymi winogron, jabłkami, gruszkami, a może i jesiennymi truskawkami?
Jak to zwykle bywa, rzeczywistość różni się zdecydowanie od naszych oczekiwań, a tych kilku stolików pod jakąś plandeką naprawdę nie można nazwać rynkiem. Dynie naliczyłam może dwie, do tego kilka słoików marmolady, jakieś stroiki robione przez dzieci, worek kartofli i to by było na tyle… A śliczne, wąskie uliczki? Trochę przeceniłam Vaduz, nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale na pewno nie spodziewałam się jednej głównej ulicy mieszczącej wszystko, co najważniejsze (ratusz, muzeum sztuki, muzeum poczty i znaczków pocztowych, muzeum państwowe) pełnej fotografujących Japończyków i kilku pomniejszych ulic zamieszkanych przez trochę więcej niż 5 tysięcy Vaduzczyków.
Ok, widzimy, że nic tu po nas, zostawiamy samochód na podziemnym parkingu (w weekendy za darmo!) i ruszamy. Najpierw wspinamy się po wypielęgnowanych chodnikach, obok nas co rusz przejeżdża jakiś szykowny samochód, trąbiąc na zakrętach, aby zapobiec możliwej kolizji (bardzo możliwej, gdyż zakręty mają po 180 stopni każdy). W końcu docieramy do pierwszego celu naszej wyprawy – zamku, zamieszkanego przez książęcą, rządzącą rodzinę (Liechtenstein to monarchia konstytucyjna). Niestety (co wiedziałyśmy już wcześniej, ale mimo wszystko) nie dane nam było zobaczyć chociaż jednego ze 130 pomieszczeń należących do zamku. Nie dane nam było nawet obejrzenie należących do zamku ogrodów, gdyż cały teren zamknięty jest dla zwiedzających.
Nic to, zostawiamy wypielęgnowane trawniki i drogi i wchodzimy w las, nadal się wspinając. Zmierzamy w kierunku kolejnego zamku, bardziej przyjaznego zwiedzającym. Tu ruiny zamku Schalun, zwanego również Wildschloss (dziki zamek). Znajdują się kilkaset metrów wyżej niż samo Vaduz i jeśli będziecie szli w jego stronę i po półtorej godziny myśleli, że ta droga nigdy się nie skończy, nie poddawajcie się, kiedyś się skończy!
Kocham stare mury, jest w nich tyle historii, tyle lat pełnych opowieści. A gdy zamknę oczy, widzę małą Ronję i jej zbójników. Czuje zapach pieczonego mięsiwa i ciepło paleniska. Otwieram oczy i widzę Ali jedzącą jajko i bułę z serem. Życie.
Do miasta schodzimy inną drogą. Na początku jest stromo i trochę niepewnie (kamienie i korzenie), potem droga staje się przystępniejsza i prowadzi do… no właśnie, dokąd? Do małego domku nad wodą. Woda wygląda jakby żywcem wycieli ją z prospektu reklamowego o Karaibach, czy to naprawdę możliwe, że to przepompownia ścieków? Nie wiemy, idziemy dalej.
Do miasta wchodzimy tym razem od innej strony, mijamy piękne posesje, winnice, tajemnicze ogrody. Chyba wyemigrujemy! W końcu 1/3 mieszkańców Liechtenstein to obcokrajowcy! Jest jednak małe „ale” – rocznie tylko 72 osoby (inne źródła mówią o 64) otrzymują pozwolenie na pobyt, szczęśliwcy wybierani są w drodze losowania. Dlatego zmiana planów, zagram lepiej w totka…
Przeczytaj również o mojej ostaniej wyprawie w Alpy:
Fajnie, tak zielono i spokojnie. i te winogrona :)
OdpowiedzUsuńA zakwasy trzymaja juz drugi dzien, ale nic to, bede miala pupe jak jabluszko :D
UsuńOtoczenie gór cudowne! Dziękuję za pokazanie tego miejsca! :)
OdpowiedzUsuńCala przyjemnosc po mojej stronie :))
UsuńHeh, to już wiem gdzie ten zameczek ze zdjęcia z Twojego wczorajszego FB :) Nie sądziłam, że Lichtenstein jest AŻ TAK mały :) A ta goła pani ze zdjęcia to kto to? :P
OdpowiedzUsuńA no wyszedl zamek z worka :) A pani nie znam, ale kazala Cie pozdrowic!
UsuńPozwolę sobie wtrącić się bo znam tę panią, to "Kobieta" Fernando Botero. Ja także pozdrawiam!
UsuńI wszystko jasne :) Aż sobie pogooglowałam, żeby dokształcić się nieco o panu Botero :) Miło, że mnie pozdrawia i swoimi kształtami przypomina, żeby nie odpuszczać dzisiejszej sesji joggingu (co by nie wyglądać podobnie, powoli się zbliżam, heh) :P
UsuńOj, jak pięknie, takich krajobrazów strasznie mi brakuje. A już winnice! Po latach spędzonych na wzgórzach Frankonii i kolejnych w cieniu nadnekarskich Weinbergów czuję się dziwnie bez winnic. Ale nic to. W weekend wybraliśmy się na małe zakupy do Vaterlandu i drogą kupna nabyliśmy Federweisera. Takie małe wspomnienie...
OdpowiedzUsuńHmm, w takim razie bede Cie zabierala w gory tak czesto jak sie da :))
UsuńNo ale powiedz, że prozaiczna buła z serem i jajko (ale bym zjadła jajko!) w takim otoczeniu nie smakują po królewsku ;)
OdpowiedzUsuńNo smakuja, smakuja, ale proza az skrzeczy!!!
UsuńCho do mnie, dam Ci jajko :D
Piękne zdjęcia i piękne miejsce, zachwyciłam się! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa tez, chociaz moje miesnie zaplakaly ;) Rowniez pozdrawiam i zapraszam ponownie!
UsuńA mnie jakoś tak zachwyciły te zdjęcia - góry, winogrona, zamki, zwłaszcza te ruiny, taka cisza i spokój.. Niby małe, ale ma w sobie coś :)
OdpowiedzUsuńW najmniejszym państwie, w jakim byłam to Monaco - ale z Lichtensteinem różnią się od siebie jak niebo i ziemia! Myślę, że w "Twoim" państewku czułabym się lepiej niż w "moim" ;)
pozdrawiam!
Oj Monaco tez chetne bym odwiedzila, chociaz bylam kiedys pol dnia w Marbelli i to pewnie byl przedmak, chyba naprawde Liechtenstein fajniejszy ;)
Usuńcalkiem ladnie :))
OdpowiedzUsuńNo calkiem, calkiem ;)
UsuńWspaniale, że mieszkańcy Vaduz mają tak blisko nie tylko w góry, ale też za granicę :) Tylko pozazdrościć!
OdpowiedzUsuńTaaak, czasem nawet sie nie zorientuja i juz sa "za granica" :D
UsuńOjej:) ależ cudne kolory! I ten błękit na niebie - poezja. Winogrona.
OdpowiedzUsuńAle zamczysko bez smoka? Na wakacje poleciał? Skandal !
Smokiem byla Ali jedzaca jajko (jak dobrze, ze nie rozumie slowa po polsku ;))
UsuńMałe ale za to z jakimi widokami! Muszę poczytać o tym losowaniu, może w tym życiu jeszcze by mi się udało, hihi.
OdpowiedzUsuńNo tak, ale chyba potrzebujesz najpierw niezlego kapitalu, zeby sie w ogole moc zalapac na losowanie ;))
UsuńBardzo bym chciała w takim miejscu mieszkać. Lichtenstein jest w sam raz dla mnie - niewielki, ale piękny;-) Wszędzie blisko - rewelacja;-)
OdpowiedzUsuńA ja nie wiem sama. Pieknie tam, to fakt. Ale ten kraj jest tak maly, ze normalnie dostaje klaustrofobii ;)
UsuńUwielbiam czytać takie recenzjo-opisy podróż :) A to przedstawiłaś to w ciekawe sposób. Ale najlepsza część notki (dla mnie) to zdjęcia, są cudowne :)
OdpowiedzUsuńLiechtenstein był chyba do czasu najmniejszym państwem, tak mi się wydaje. Jak na takie małe miejsce na ziemi, piękne widoki mu przypadły.
Pozdrawiam serdecznie! :>
Ciesze cie, zapraszam w takim razie czesciej :)
UsuńOj tak, taki maly kraj, a widoki naprawde piekne. Moze i byl w jakims okresie najmniejszym panstwem na swiecie, trzeba bedzie poszukac w googlach ;)
Pozdrawiam rowniez!
w lichtenstein powiedzenie "o rzut beretem" nabiera bardziej wymiernego znaczenia :)
OdpowiedzUsuńHahaha masz racje Lucy, mozna rzucic tym beretem od granicy do granicy ;)
Usuńzachęciłaś mnie do odwiedzin, w sumie to sąsiedzi :)
OdpowiedzUsuńAle tacy ciut dalsi sasiedzi, co? ;)
UsuńBardzo sie ciesze, ze Ci dobrze, taki byl plan :D
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam tam pojechać. To chyba z miłości do wszystkiego, co małe. Ale jak to jest coś mniejszego? Co?!
OdpowiedzUsuńJak mnie odwiedzisz, to mozemy tam jechac :)
UsuńA mniejsze sa: San Marino, Tuvalu, Nauru, Monako i Watykan :)))))
Nie no fajnie, fajnie. Te cycki podwójne (nabrzmiałe?) interesujące. Teraz pytanie czy byłam, bo kwestia jest taka że miałam jakieś 12 lat i byłam na wycieczce objazdowej po południowej Europie, docelowo Włochy. No i byliśmy raz kiedyś wieczorem w jakimś państwie-mieście... Do wyboru mamy Lichtenstein lub San Marino. Obstawiałabym jednak to drugie ale gdybym bardzo się uparła... to można by powiedzieć że maybe, maybe.. Najważniejsze że dostałam wtedy gierkę! W Polsce dostępne wtedy były tylko ruskie "jajka" a ja miałam najprawdziwszą pachnącą zachodem :D
OdpowiedzUsuńWiesz co... to sie nie liczy!!!! Wybacz ;)
UsuńAle co za gierke?? Co za jajo? Bo przeciez nie tamagotchi?