Cabo de Gata
Wena mi uciekła. Zwiała, schowała się jak Philippa telefon, który już od tygodnia ukrywa się gdzieś w domu. I nawet Święty Antoni nie działa, ani na zgubioną wenę, ani na zgubiony telefon.
Co z tym zrobić? Najlepiej zignorować. Telefon kiedyś się znajdzie, a wena przyjdzie w najmniej spodziewanym momencie, trzeba tylko dać jej szansę. Co też właśnie robię.
Pewnie już wiecie, że bey wytchnienia marzymy o dalekich wyprawach, a jednocześnie jakaś niezwykła siła ciągnie nas do Andaluzji na kilka tygodni. Co roku. Dziwnym trafem Cabo de Gata nigdy nie było na naszej liście zainteresowań. Aż do tego września... i całe szczęście.
Startowaliśmy jak zwykle z okolic Nerja, która leży kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Malagi. Już podczas jazdy wybrzeżem wiemy, że było warto. Gdzie indziej zobaczymy miasteczka wyglądające jak stworzone przez moją siostrę w Simsach? I skąd wiedzielibyśmy, że na wybrzeżu są miejsca jeszcze bardziej wypalone słońcem niż nasze okolice Malagi? I że możiwe jest rozsianie wśród wzgórz jeszcze większej ilości szpetnych namiotów uprawowych?
Zapraszam na wyprawę!
Poniższe miasteczko zaczarowało nas doszczętnie. Teraz, kilka miesięcy później, patrzę na zdjęcia bez specjalnych emocji, jednak pamiętam jeszcze ten moment, gdy je zobaczyłam. Pierwsza myśl: Agata stworzyła je w Simsach. Zaplanowane w każdym szczególe, nawet leżaki wyglądają jak postawione pod linijkę. Nie wspominając nawet o łódkach i grzecznie rosnących drzewkach, z których żadne nie znalazło się na swoim miejscu przez przypadek. I trochę szkoda, że nawet nie mogę powiedzieć Wam, jak to miasteczko się nazywa. Na otarcie łez - kilka zdjęć.
Kolejna przerwa w drodze i kolejna sesja. Krajobraz coraz bardziej surowy, góry praktycznie łyse, bez śladu roślinności, za to usiane milionem namiotów uprawowych. To zmora Andaluzji, są po prostu wszędzie gdzie wzrok sięga. Jednak tutaj, w okolicach Almerii jest ich szczególnie dużo, bowiem Almeria (wym. Almerija) to jeden z największych obszarów upraw pod osłonami na świecie. I to powiedział internet, nie ja!
Na poniższym zdjęciu, prócz niekończących się namiotów zobaczycie też nasz wehikuł. Znienawidzony, paskudny, okropny, tani wehikuł. Nie mieliśmy w planie jego wynajęcia i tylko i wyłacznie spotkanie z przemiłym Victorem z hiszpańskiej Guardii Civil, a potem noc spędzona na lotnisku zmusiły nas do zapoznania się bliżej z tym małym wrakiem. Ale to temat na inną opowieść, na pewno jeszcze ją przeczytacie!
FLAMINGI. FLAMINGI. FLAMINGI.
Zwariowałam prawie z radości. Flamingi to dla mnie ptaki, które występują w kreskówkach, na Animal Planet czy gdzieś przy ujściu Nilu. Ale w Hiszpanii? W Andaluzji? Nieeee.
Cabo de Gata od 1987 roku cieszy się szczególną ochroną jako park krajobrazowy (od 1997 to rezerwat biosfery UNESCO). Żadnych betonowych hoteli, żadnej ingerencji w naturę, żadnych dźwigów. Tylko wiatr, wypalona ziemia, niezliczone namioty uprawne i miasteczka, które walczą z nieprzyjazną naturą i upływającym czasem, nie zawsze skutecznie...
W Cabo de Gata na opady deszczu możecie liczyć tylko 25 dni w roku. Nie muszę chyba wspominać, że nie są one zbyt obfite? Krajobraz i roślinność w tym południowo-wschodnim skrawku Hiszpanii mocno przypomina obrzeża Sahary.
W Cabo de Gata spędziliśmy zdecydowanie za mało czasu. Wyjechaliśmy dosyć późno z domu i nie zdecydowaliśmy się na spontaniczny nocleg. Dzień zakończyliśmy na plaży w rybackim Las Negras, które powoli, powoli otwiera się na turystykę. Wsłuchani w szum fal i wiatru (który duł niestrudzenie) delektowaliśmy się przepysznymi rybami i owocami morza w barze widocznym na poniższym zdjęciu. Założę się, że panowie akurat łowili naszą kolację, bo była pyszna i niesmowicie świeża.
Pod kolorowymi parasolkami siedzieliśmy jeszcze długo po zachodzie słońca i wszystko byłoby ok, gdyby nie czekające na nas 200 kilometrów (ponad!) drogi powrotnej. Ale... i tak się opłacało!
fantastyczne zdjęcia! za czytanie zabieram się za momencik!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam z Berlina :)
Mam nadzieje, ze sie fajnie czytalo moj "bezwenny" post ;);)
UsuńDziekuje za komplement i pozdrawiam z Zurychu :)
Wszystko fantastyczne :-). Nie zawsze komentuję, ale zawsze się zachwycam, ażżż http://jordaniaokiempolki.blogspot.com/2014/11/bo-jestem.html
OdpowiedzUsuńniezobowiązujące, ale zapraszam :-*
Ciesze sie, ze jestes ciagle ze mna ;)
UsuńI dziekuje :*
Piękne, egzotyczne miejsce. Zdecydowanie muszę tam kiedyś pojechać!
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Raz, ze Andaluzja ma jeszcze o wiele wiecej do zaoferowania, a dwa, ze to nie tak daleko i mozna znalezc tanie loty :))
UsuńTo się nazywa duch przygody! Dostępny tylko u Podróżników przez duże P ;)
OdpowiedzUsuń200 km w jedną stronę na kolację, no no!
Smiej sie, smiej ;)))
UsuńTo byla przepyszna kolacja, oplacalo sie! ;))
A tak naprawde, bardzo chcialam ten park zobaczyc
Wiem o czym mówisz, sam zwiedzam pałace po kolana w śniegu, ku radości Małżonki i producentów impregnatu do obuwia.
UsuńDziękuje za Andaluzję, Twoimi oczami wygląda zupełnie inaczej. Niż na przykład moimi, ja nie zwracałem uwagi na plantacje pod folią na przykład.
Oj ja sie kiedys wybralam na jesienny, pazdziernikowy spacer w gorach, a wyladowalam... rowniez w sniegu po kolana ;)
UsuńNie wiem, gdzie byliscie w Andaluzji, moze w miastach? My mieszkamy tam zawsze na koncu swiata, wsrod wzgorz i namioty to naprawde plaga. A juz w okolicach Almerii to prawdziwa tragedia, no ale najwiekszy obszar takich upraw na swiecie, wiec nie ma sie co dziwic
Nie, nie w miastach :) Nie licząc lotniska w Maladze. Almogia, albo Comares, albo Arroyo del Coche. I tak kilka lat z rzędu, aż chwilowo mamy za daleko ;)
UsuńTeż lubimy na końcu świata, gdzie jedynym hałasem są dzwonki, zawieszone u koziej szyi, a sklep przyjeżdża dwa, trzy razy w tygodniu.
A jak już się cisza przeje-to samochodem na kolację na Gibraltar :D
My tez zawsze do Malagi i potem gory w okolicach Nerja. I tez juz chyba... 6 lat? Matko. Zawsze chcemy gdzie indziej, ale to tak ciagnie, zwlaszcza, ze dom tesciow tam stoi.
UsuńGibraltar zawsze omijalismy w drodze do Tarify, szkoda troche. Ale samochod to byl do tej pory taka pomaranczowa, ogromna pucha i gotowales sie po prostu w srodku ;)
Dom teściów to argument trudny do porzucenia, ot tak sobie.
UsuńGeneralnie widzę, że chyba masz albo pecha do samochodów, albo wszystko poniżej Porsche to szmelc ;)
Hahah no ale sam zobacz, cos takiego mamy do dyspozycji: http://pics.ricardostatic.ch/2_746085706_Big/autos/puch-g-worker.jpg (tylko bez pluga z przodu i tez pomaranczowe ;)). Cudowne auto, wszyscy z drogi uciekaja. Ale w tym roku mielismy dzieki niemu perypetie z polcja (ktore jeszcze opisze) i w rezultacie dostalismy malego, starego, cienkiego sandero ;)
UsuńA w Puchu po prostu niesamowicie goraco jest. I trzesie ;)
Kierownicę wydaje się mieć po odpowiedniej stronie, więc czego chciał pan z Guardia Civil? Didaskalia:Czy pan miał wąsy? Z mojego doświadczenia zawsze mają :)
UsuńNawet hiszpański kolega miała taką ksywkę wśród rodaków, bo nad górną wargą miał szczotkę ryżową i w dodatku ryżą.
Gorąco. I trzęsie. I weź tu dogódź. Ważne, że sprzed maski uciekają :D
Kurcze, nie pan, tylko Victor :D Ale nie pamietam, chyba nie mial :(
UsuńJego koledzy mieli ;)
Wszystko przez nasza glupote, bo nam sie wymsknelo, ze samochod w Szwajcarii zarejestrowany. A stoi w Hiszpanii. I sie zaczelo.... Cala historia lacznie ze spniem na lotnisku ;)
A ze uciekaja, to naprawde wazne, bo inaczej sie pchaja tymi swoimi malymi pudelkami ;)
Dobra, to ja poczekam, aż opiszesz przygodę z panem-pardon- z Victorem, następnym razem.
UsuńSpanie na lotnisku? Hm, zależy od lotniska :)
Bedzie niedlugo, bo juz sie powoli traumy pozbywam ;) Na lotnisku w Maladze, letnia sukienka i klima cala noc ;) I wieeeele, wiele kilometrow do ukochanego lozeczka ;)
UsuńNie zadroszczę, dlatego wożę wełniany, cienki szal, tak ze dwa metry kwadratowe. Cienki na tyle, że da się zwinąć w rulon, na szyję, okryć w mroźnej klimie ramiona też można.
Usuńze Szwajcarii i nie wie??
No dlatego musze ta historie opowiedziec, bo inaczej nic sie kupy nie trzyma. ani pojazdu nie mialam, ani w planie to nie bylo. Niedlugo to opisze, obiecuje! ;)
UsuńAleż tam pięknie, rzeczywiście niesamowite miejsce.
OdpowiedzUsuńOj tak, polecam mocno, bo na zywo jest jeszcze lepiej! :))
UsuńPiękne miejsca na ślicznych zdjęciach!
OdpowiedzUsuńDobrze, że są chronione takie krajobrazy.
Szkoda tylko, że są te namioty uprawowe. Mnie niespecjalnie się podobają.
Mimo to i tak jest pięknie!
Pzdr.
Czesc Jacku! Te namioty sa straszne i bardzo psuja krajobraz, zwlaszcza, ze wiele z nich jest w oplakanym stanie i nawet nie uzywanych. Ale w parku ich nie ma! To tylko po drodze tak straszyly
UsuńJa to mogłabym takie krajobrazy bez końca oglądać! :))))))
OdpowiedzUsuńI wcale Ci się nie dziwię, absolutnie, ze ciągnie Cię do tej Hiszpanii :))))
Ja tez, ja tez!! Zawsze odkrywamy cos nowego!
UsuńZakochałam się! Raju! Jak tam cudnie!
OdpowiedzUsuńJa tez, juz dawno :)) I zawsze znajde co nowego!
UsuńKasia ja musze przyznać, że Twoje zdjęcia są tak piękne, że tylko oglądam i oglądam, a potem muszę wracać na początek, żeby w ogóle coś przeczytać ze zrozumieniem! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKurcze, a ja sie tu martwie, ze weny nie mam :D Od dzisiaj tylko zdjecia haha
UsuńŁadne są Twoje zdjęcia. Z pewnością miejsce również godne uwagi, może i mi kiedyś uda się dotrzeć :) Jeśli chodzi o brak weny, to chyba nie ma co panikować: w końcu wróci :)
OdpowiedzUsuńDziekuje Magdo! Polecam koniecznie, bo Andaluzja jest po prostu niesamowita, tyle do odkrycia i nie tak daleko!
UsuńA co do weny... licze na to :)
Ostatnie nasze pobyty w Hiszpanii to Nerja i Alicante i tak szukam w necie kolejnych inspiracji i jak popatrzylem na Twoje zdjecia to mysle ze teraz Almeria,dzieki i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDoskonaly wybor! Kierunek Almeria to z jednej strony mnostwo namiotow i upraw, ale z drugiej piekne, dzikie krajobrazy!
UsuńCześć. Miasteczko, którego zdjęcie zrobiłaś z klifu i nie pamiętałaś nazwy to Calahonda.
OdpowiedzUsuń